Początek września obfituje już w antonówki, w moim ogrodzie na wsi część owoców jeszcze się trzyma na drzewie, te opadłe zbieram na kompot i powidła i przygotowuję z nich pyszną surówkę. Surówkę, która przypomina mi dzieciństwo.
Wychowałam się wczasach kiedy na półkach stał tylko ocet, a żywność i artykuły przemysłowe były reglamentowane. Ale miałam komfortową sytuację, gdyż nasz ogród obfitował w owoce i warzywa, dzięki, którym mogliśmy osłodzić szarą rzeczywistość. Wieczorami tarliśmy więc z bratem marchewkę i jabłka, do dziś pamiętam te pokaleczone palce i walkę o lepszą tarkę. Potem na noc te utarte jabłka i marchew wkładaliśmy do lodówki, bo najlepsze były schłodzone i gdy puściły sok. Ależ to była wyżerka, każdy oczywiście strzegł swojej miseczki jak oka w głowie.
Smacznego.